Rozdział 3

 Od słońca i gonitwy myśli rozbolała mnie głowa. Wróciłam do domu. W progu prawie zderzyłam się z Elaine.

- Przepraszam – wyjąkałam. Machnęła lekceważąco ręką.

- Zauważyłam, że jesteś roztrzepana. Zupełnie jak…

- Vivian? – wpadłam jej w słowo. Coś odburknęła w odpowiedzi.

- Pamiętaj, że po południu wyjeżdżamy. Radziłabym ci wziąć się za referat, a nie ploteczki ze służbą – spojrzała na mnie wymownie i zniknęła w kuchni.

Przewróciłam oczami. Wbiegłam na górę. Drzwi do pokoju ciotki były uchylone. Postanowiłam dokładniej przyjrzeć się półkom z książkami. Aż się uśmiechnęłam, gdy zobaczyłam nazwisko V. C. Andrews. Moja ukochana autorka, uwielbiałam jej sagi rodzinne. A teraz sama musiałam odkryć sekrety tego domu. Choć może niekoniecznie sama…

- A ty co tutaj robisz? – usłyszałam nagle za sobą. 

Odwróciłam się przerażona. W progu ujrzałam Lockwooda. Co raz podkręcał swój wąsik.

- Właściwie to… - zaśmiałam się nerwowo.

- A ty co? Inspekcja pracy? – skarciła go Harriet, która właśnie wynosiła stertę dokumentów z jego gabinetu – Pomógłbyś dziewczynie w pracy domowej.

- Właśnie miałem to zaproponować – uniósł się honorem i spojrzał na mnie tymi maleńkimi zielonymi oczkami – O czym piszesz ten referat, moja droga? – lekko uniósł kąciki ust.

- Wojna secesyjna – odłożyłam książkę na półkę.

- Och, to świetnie się składa. Akurat mam coś w tym temacie. Daj mi chwilkę – zniknął w gabinecie.

- Dziękuję – mrugnęłam porozumiewawczo do gosposi.

- Nie mogę go znieść, panoszy się tutaj jak na swoim – spojrzała za nim i podeszła do okna – Dobrali się z tą starą jędzą idealnie.

- Z Elaine? – uniosłam brew.

- No a nie? – przetarła chusteczką przy jednej z doniczek – Bóg mi świadkiem, jak tu pracuję, nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechała – szybko zamilkła, słysząc szum na korytarzu.

W sumie ma rację, pomyślałam.

- Proszę bardzo – Kenneth wręczył mi stosik książek i broszurek – Chętnie przeczytam, jak skończysz. 

- Pewnie – mruknęłam i szybko wybiegłam do siebie.

Zatrzasnęłam drzwi i dopadłam komputera. Zerknęłam na tajemniczą szufladę, ręka bezwiednie ku niej powędrowała. Cofnęłam ją. 

Włączyłam plik, otworzyłam jedną z książek Lockwooda. Po niespełna godzinie miałam już całkiem solidną stronę. Połowa. Na dziś wystarczy. Sprawdziłam telefon, dzwoniła Eve. Wyłączyłam komputer, wyszłam na balkon. Słońce stało już dość wysoko, na niebie ani chmurki. Oddzwoniłam do przyjaciółki.

- Możesz mi powiedzieć, po co ci ten telefon, skoro nawet go nie odbierasz? – powitała mnie z pretensją. 

- Dla ozdoby – fuknęłam – Pisałam referat na historię. Lepiej, żeby Jules też się za niego zabrała, jeśli chce zdać.

- Gość się na mnie uwziął, to nie moja wina! – usłyszałam w tle drugą z dziewczyn.

- Co chciałaś? – spytałam, bębniąc palcami drugiej ręki o metalową balustradę balkonu.

- Idziemy na pizzę do Arcade, wchodzisz w to?

- Bo sorry, laska, ale nie ma opcji, żebyśmy wytrzymały do poniedziałku – dodała Juliet. Jak zwykle z impetem stukała w klawisze laptopa – Wyśpiewasz nam wszystko.

- Nie dam rady, będę na zakupach z ciotką – westchnęłam ciężko.

- Oj tam, na zakupach. Przecież chyba możesz się urwać na godzinę, błagam – niemal widziałam, jak Eve przewróciła oczami.

- Laska, musisz – dodała Jules.

- Szesnasta wam pasuje? – poddałam się.

- No, w końcu gadasz do rzeczy – zaśmiała się Eve – Widzimy się przy wejściu, buzi – rozłączyła się.

Przez chwilę wpatrywałam się w migający ekran telefonu. Przecież nie mogłam im powiedzieć, że Elaine zabroniła mi się z nimi spotykać. Co już samo w sobie było niedorzeczne. Jakoś będzie musiała to znieść, pomyślałam. 

Zerknęłam na ogród i dostrzegłam ją na huśtawce. Niczym dyrygent wydawała polecenia Crible’owi, który przycinał żywopłot. 

Ktoś zapukał. 

- To tylko ja – najpierw w drzwiach pojawiła się blond czuprynka, za chwilę Lockwood w całej okazałości – Jak ci idzie?

- Dobrze – z wrażenia prawie potknęłam się o próg balkonu – Jestem w połowie, chce pan przeczytać?

- Och, jaki tam pan. Kenneth jestem – wyciągnął dłoń. Uścisnęłam ją niedbale – Możesz pokazać.

Błądziłam wzrokiem po całym pokoju, gdy przeglądał dokument.

- No, no, masz talent, mała – przyznał, zabrzmiało to dość szczerze – Chyba całkiem dobrze się uczysz, co? W której jesteś klasie?

- Siódmej – odparłam – W maju skończyłam trzynaście lat.

- No tak, tak… - zamyślił się. 

- Coś się stało? – spojrzałam na niego.

- Nic, nic. Dobra robota, oby tak dalej. Muszę lecieć – wyszedł. Wzruszyłam ramionami, odczekałam chwilę i podążyłam za nim. Zamknął się w gabinecie, usłyszałam szczęk klucza w zamku.

Zbiegłam do ogrodu, ciotka popijała kawę przy stoliczku i czytała jakąś książkę.

- Ciekawa? – spytałam nieśmiało. 

- Aleś mnie przestraszyła – poprawiła zsuwające jej się z nosa okulary – Jakieś romansidło.

- Widziałam, że masz książki Virginii Andrews – dosiadłam się naprzeciw niej – Jest świetna… prawda?

- A, tak – nawet nie oderwała wzroku – Możesz je sobie wziąć.

- Nie o to chodzi – splotłam dłonie na blacie, w skupieniu oglądałam swoje palce – Czy miałabyś coś przeciwko, żebym po zakupach poszła z przyjaciółkami na pizzę? Kenneth by mnie przywiózł – dodałam szybko. 

Podziałało. Spojrzała na mnie co najmniej zaskoczona.

- Poszła z kim? – spytała powoli.

- Z przyjaciółkami – byłam bardzo spokojna, mimo że w środku cała się trzęsłam – Wiem, uważasz, że to nie jest towarzystwo dla mnie, rozumiem – mówiłam dalej, nie dając jej dojść do głosu – Ale znamy się od lat, praktycznie razem się wychowywałyśmy – nie spuszczałam z niej badawczego spojrzenia. 

Zamknęła książkę i westchnęła ciężko.

- Skończyłaś referat, jak cię prosiłam? – spytała tylko.

- Mam połowę – odparłam szybko.

- To świetnie – pokiwała głową – Nie chciałabym, żebyś zaniedbywała obowiązki. 

- Nie zmieniaj tematu – zaczynałam się niecierpliwić.

- A ty daj mi dokończyć – ścięła mnie niebieskimi oczami – Owszem, wolałabym, żebyś nawiązała znajomości tu na miejscu. I nie ze służbą – machnęła dłonią w stronę Danny’ego wciąż zajętego żywopłotem – Skoro jednak tak bardzo ci na tym zależy, to proszę bardzo, idź sobie. Poczekamy na ciebie.

Miałam ochotę ją uściskać. Uśmiechnęłam się tylko. I chyba pierwszy raz był to życzliwy uśmiech.

- Dziękuję. I wiesz co? Jestem ci wdzięczna, że mnie zabrałaś – wstałam i odeszłam szybkim krokiem, nie czekając na jej reakcję ani nie oglądając się za siebie. 

***

Crible zajrzał do mnie chwilę przed obiadem, gdy stałam przed szafą, zastanawiając się, w co się ubrać, by nie przynieść wstydu jaśnie pani Harrison. Wybrałam jedną z sukienek, którą dostałam od Eve na urodziny – błękitną w polne kwiatki.

- Przeszkadzam? – uśmiechnął się.

- Nie, skąd – związałam włosy w kucyk – Tym razem się nie spóźnię.

- Spróbowałabyś – usiadł na łóżku – Harriet pyta, co powiedziałaś ciotce w ogrodzie. Chwilę po twoim wyjściu zawołała Lockwooda do salonu i zawzięcie o czymś dyskutowali. Nie wpuścili jej tam nawet.

- Och, czyli jednak się przejęła? – pociągnęłam usta bezbarwnym błyszczykiem – Nic takiego. Spytałam tylko, czy mogę się spotkać z przyjaciółkami z domu dziecka.

- Nie, to nie to… - zaczął, ale przerwało mu wołanie gosposi. 

***

grudzień 2022

styczeń 2023





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz